Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 listopada 2014

Jak brzmiał tekst przysiegi Armii Krajowej...

W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak męki i Zbawienia. Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia(...)


Każda armia czy grupa bojowa potrzebuje odpowiedniej przysięgi. Rytuału, podczas którego zwykły cywil staje się pełnoprawnym żołnierzem i deklaruje posłuszność przełożonemu, oddaną walkę w imię ojczyzny i służbę rodakom. Cały rytuał, a w szczególności słowa wypowiadanej przysięgi odciskają piętno w psychice na całe życie. Nierzadko weterani AK, opowiadając o swoich przeżyciach okresu wojny, ze łzami w oczach powracają do słów wypowiadanych na baczność z podniesionymi palcami...

Ochotnicy do walk w powstaniu warszawskim składają przysięgę
Pierwszą wersję przysięgi Armii Krajowej, rząd RP na uchodźstwie w Londynie zatwierdził w styczniu 1942 roku-jeszcze przed przemianowaniem ZWZ na AK (14 lutego 1942 roku). Była to przysięga dla wszystkich Polaków walczących na terenie okupowanego kraju w konspiracji. Złożenie przysięgi było jednym z podstawowych kroków do wejścia w świat podziemnej Polski. Obowiązywała zarówno zwykłych żołnierzy, jak i wyższych rangą oficerów. Odbierali ją bezpośrednio przełożeni. Ze względu na bezpieczeństwo żołnierzy konspiracji, nie formalizowano nadmiernie aktu przysięgi i nie praktykowano przysięgi zbiorowej...

Obowiązek złożenia konspiracyjnej przysięgi spoczywał również na oficerach i żołnierzach zawodowych, którzy przed wojną przysięgali na podstawie roty z 1932 roku, wprowadzonej przez Prezydenta RP w rozporządzeniu o służbie wojskowej...

Pierwsza wersja z 1942 roku prowadzona przez Prezydenta na uchodźstwie brzmiała następująco:

Przysięgający:
W obliczu Boga Wszechmogącego – i Najświętszej Marii, Królowej Korony Polskiej – kładę rękę na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam, że będę wiernie i nieugięcie stać na straży honoru Polski i o wyzwolenie jej z niewoli walczyć będę zawsze ze wszystkich sił moich, aż do ofiary z mego życia. Wszelkim rozkazom będę posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało.

Przyjmujący odpowiadał na to:
 Przyjmuję cię w szeregi żołnierzy Wolności. Obowiązkiem twoim będzie wlaczyć z bronią w ręku o odzyskanie Ojczyzny. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą, zdrada będzie ukarana śmiercią.

Składanie przysięgi

12 grudnia 1942 roku, dowódca Armii Krajowej generał „Grot" Rowecki, rozkazem  nr 73/1942 wprowadził nieznaczne zmiany w tekście przysięgi przytoczonej powyżej. Zostały one oczywiście zaakceptowane przez naczelnego wodza. Chodziło głównie o wprowadzenie do tekstu roty samej nazwy Armii Krajowej, której wcześniej nie było. Zastosowano też kilka poprawek językowych, Po zmianach przysięga  prezentowała się następująco:

 Przysięgający:

W obliczu Boga Wszechmogącego
i Najświętszej Marii Panny, Królowej Korony Polskiej,
kładę swe ręce na ten Święty Krzyż,
znak Męki i Zbawienia,
i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej
Rzeczpospolitej Polskiej,
stać nieugięcie na straży Jej honoru
i o wyzwolenie Jej z niewoli
walczyć ze wszystkich sił
– aż do ofiary życia mego.
Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej
i rozkazom Naczelnego Wodza
oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej
będę bezwzględnie posłuszny,
a tajemnicy niezłomnie dochowam,
cokolwiek by mnie spotkać miało.
Tak mi dopomóż Bóg!
 
Przyjmujący odpowiadał:

Przyjmuję Cię w szeregi Armii Polskiej,
walczącej z wrogiem w konspiracji
o wyzwolenie Ojczyzny.
Twym obowiązkiem będzie walczyć
z bronią w ręku.
Zwycięstwo będzie Twoją nagrodą,
zdrada karana jest śmiercią!


Składanie przysięgi podczas powstania warszawskiego-rekonstrukcja, Mokotów 

poniedziałek, 22 września 2014

10 najdziwniejszych broni II Wojny światowej

Każdy kto choć trochę interesuje się drugą wojną światową- najkrwawszym konfliktem w dziejach, słyszał na pewno o radzieckiej katiuszy, czy t- 34, doskonale zna angielskiego Spitfire'a  i wie, jak wyglądały niemieckie pantery i tygrysy. Wojna zmusza do opracowywania nowych technologi- nie zawsze udanych i  konwencjonalnych. Dlatego dziś zapraszam Was w podróż po najdziwniejszych  i zdecydowanie mniej znanych wynalazkach ówczesnych inżynierów, od latających czołgów, płonących nietoperzy, po lotniskowiec wykonany z góry lodowej.


10.  Wiszące pole minowe 
Ta absurdalnie brzmiąca  broń miała wesprzeć ochronę angielskich statków z początków wojny, które były uzbrojone tylko w małokalibrowe działka. A działała ona następująco: Z  20-lufowej wyrzutni wystrzeliwano 10 rakiet, które osiągnąwszy pułap ok. 300 metrów eksplodowały. Każda uwalniała przy tym minę ważącą mniej więcej ćwierć kilograma, podczepioną do trzech spadochronów drutami długości 120-u metrów. I wtedy według brytyjskich inżynierów wrogi samolot miał zaczepić za jeden z drutów i ściągnąć minę w swoim kierunku, która miała w takiej sytuacji wybuchnąć i razić ofiarę odłamkami. Planowano też rozwinąć projekt tworząc rakiety, które byłyby zdolne wynieść minę na wysokość nawet 6 kilometrów.  Testy wykazały bowiem, że to niezwykle kłopotliwa w obsłudze, a co najważniejsze mało skuteczna broń. Była wrażliwa na podmuchy wiatru, druty, które miały zahaczać o skrzydła samolotów często zaplątywały się o takielunek statków.  Również długi załadunek wyrzutni pozostawiał dużo do życzenia. Ostatecznie projekt porzucono stwierdzając, iż znacznie lepsze efekty przyniesie zwiększenie liczby klasycznych dział  przeciwlotniczych na statkach. 

9.  Segmentowe superdziało 
Superdziało segmentowe, czy bardziej znana nazwa V-3 to jedna z  niemieckich broni odwetowych (niem. Vergeltungswaffe).  Choć zdecydowanie mniej znana od swoich poprzedniczek( V-1 i V-2), to jednak sam jej widok robił wrażenie. Wprawdzie kaliber nie był imponujący, bo wynosił 150 mm, lecz sama lufa mierząca 120 metrów( to więcej niż mierzy boisko do piłki nożnej)  budziła respekt.  Jeszcze jedną wyróżniającą spośród innych dział rzeczą, był sposób wyrzutu pocisku- w zwykłym dziale jednorazowa eksplozja ładunku miotającego powoduje wyrzut pocisku, w V-3 było trochę inaczej. Pocisk o masie 140 kg, zostawał wyrzucany przez kolejne porcje gazu, dostarczane z parzystych, bocznych zaworów, które mijał , dzięki temu mógł spokojnie pokonać w powietrzu dystans ok. 160 km.  Planowano zbudować 25 takich dział, lecz skończyło się na jednym egzemplarzu umieszczonym na wybrzeżu Francji, dokładnie w dużym podziemnym kompleksie w Mimoyecques, niedaleko Calai, skąd Niemcy zamierzali prowadzić ostrzał Londynu- oddano nawet próbne strzały. Ale 6 lipca 1944 roku, brytyjskie Lancastery z 617 dywizjonu, przy użyciu 5-tonowych bomb Tallboy zmieniły cały kompleks w stertę gruzu. Niemcy zbudowali jeszcze dwa mniejsze działa tego typu, o długości lufy 45 metrów i zasięgu zaledwie 40  kilometrów, zlokalizowanych w Lampaden, 13 km na południowy wschód od Trewiru w Niemczech. Za ich pomocą niszczono pozycję aliantów. W sumie odpalono 183 pociski, przy bardzo niewielkiej skuteczności, zginęło zaledwie 10 cywilów, a około 30 zostało rannych. Ostatecznie całą konstrukcja wraz z pociskami wpadła w ręce Amerykanów. Na koniec warto dodać, że V-3 z lufą 120-metrową, była największą bronią artyleryjską państw Osi, znacznie przewyższając swoim zasięgiem działa kolejowe Dora (inna nazwa Schwerer Gustav) 800 mm i Krupp K5- 320 mm, czy moździerze Karl - 600 mm.

8. Balony śmierci 
Japończycy podczas wojny długo szukali broni, która umożliwiłaby im  zaatakowanie kontynentalnego terytorium Stanów Zjednoczonych. Potrzebowali dalekosiężnej, mogącej z powodzeniem pokonać Pacyfik i zadać poważny- głównie psychologiczny cios. Jednym z takich  wynalazków, napędzanym przez siły przyrody, a dokładnie przez prądy strumieniowe, czyli wiatry stałe wiejące z zachodu na wschód na wysokości 9-12 kilometrów okazały się balony. Wyprodukowano ich około 9 tysięcy.  Do każdego napełnionego wodorem   fu-go - jak je potocznie nazywano,  doczepiono kilka bomb o łącznej masie rzędu 15-30 kg. Obliczono, że jeśli balony wyniosą się na wysokość 9000 metrów, wiatr przeniesie je nad terytorium USA w ciągu 5 dni.  Skonstruowano je tak, aby po tym czasie zaczęły tracić zapasy wodoru. Jednak w rzeczywistości cały projekt okazał się klapą. Do zachodnich brzegów  Północnej Ameryki zdołało dotrzeć tylko ok. 10 % balonów. A te które już dotarły nad kontynent rozbiły się w gęsto porośniętych lasach pogranicza amerykańsko-kanadyjskiego. Na wskutek eksplozji zginęło tylko sześć osób. Na dodatek rząd Stanów Zjednoczonych, aby zapobiec społecznej histerii, ujawnił wszystkie informacje o balonach śmierci. Japończycy pilnie śledzący amerykańską prasę nie znaleźli nawet najmniejszej wzmianki o efektach  działania bomb balonowych. Uznali to za przejaw kompletnej nieskuteczności i zaprzestali wysyłania fu-go. 

7. Rydwan ognia 
Jednym z największych problemów towarzyszącym desantowi z morza było niszczenie wrogich umocnień, przy jednakowym ograniczeniu własnych strat. Niemcy stworzyli Goliaty-  coś w rodzaju małych, jeżdżących dronów o  napędzie gąsienicowym, naładowanych po brzegi materiałami wybuchowymi. O ich skuteczności boleśnie przekonali się m.in powstańcy warszawscy. Brytyjczycy też stworzyli swój projekt, zwany panjandrum, czyli walec na drewnianych  drabiniastych kołach o średnicy 2 metrów, wypełniony toną TNT( planowano również stworzyć wersję z dwukrotnie większą ładownością).  Rydwan zasilany był przez nieduże rakiety na paliwo stałe, przymocowane do szprych obu kół. Po odpaleniu rakiet panjandrum miał się toczyć, z prędkością blisko 100 km/h. Detonację powodował moment zderzenia rydwanu z przeszkodą. Nigdy jednak nie został użyty w walce- przyczyn było kilka: panjandrum często przewracał się na bok, a nierówny ciąg rakiet skutkował całkiem nieprzewidywalnym poruszaniem się, narażając przy tym własne pozycje. 

6. Psy przeciwpancerne

Po niespodziewanym ataku Hitlera na ZSRR, 22 lipca 1941 roku Rosjanie byli zaskoczeni i zupełnie nieprzygotowani. Po pewnym czasie  nie posiadali już wystarczającej liczby broni przeciwpancernej by móc skutecznie zwalczać niemieckie pułki czołgów. Z pomocą przyszły czworonogi. Co trzeba zrobić by ze zwykłego kundla uczynić prawdziwego niszczyciela czołgów. W gruncie rzeczy nie dużo- wystarczy go wytresować tak, by wpełzał pod wrogie pojazdy, a na grzbiecie i po bokach umieścić jeden albo dwa kilogramy materiałów wybuchowych, pamiętając jednakowo, by nastawić zapalnik na odpowiedni czas. A jak zmusić zwierzaka do takiego czynu w środku bitewnej zawieruchy?  Głodząc go i  umieszczając jedzenie na treningach pod podwoziem czołgu. Choć sami Rosjanie chwalą się skutecznością przeciwpancernych psów, które według ich szacunków zniszczyły ponad 300 wrogich maszyn, to źródła zachodnie odnotowują tylko jeden przypadek  ataku psich kamikadze na niemiecką kolumnę.  Psy kręcące się wokół niemieckich czołgów stanowiły łatwy cel piechoty osłaniającej pojazdy. Dodatkowo często wbiegały pod radzieckie  T-34, na których ich szkolony i tym samym bardziej kojarzyły im się z jedzeniem.

5. Działa soniczne, elektryczne i wiatrowe
W 1944 roku minister uzbrojenia III Rzeszy zaprezentował działo soniczne- Schallkanone. W jego komorze rezonansowej, 1500 razy na sekundę miała spalać się mieszanina metanu i tlenu , wytwarzając falę dźwięku , którą zamierzano skupiać na celu za pomocą wielkich parabolicznych emiterów. Według założeń działo miało zabijać z odległości 100 metrów, a z odległości 300 pozbawiać ofiary przytomności. O dalszych losach broni nie wiemy za dużo. Prawdopodobnie uznano jej efekty za mało satysfakcjonujące a projekt zamknięto.  W 1944 roku,  Niemcy pracowali również nad inną bronią artyleryjską, a mianowicie nad elektrycznym działem przeciwlotniczym.  Wedle zamierzeń  miało ono wyrzucać 6000 pocisków na minutę z prędkością 2 km/s. Każdy  pocisk  planowano wypełnić pół kilogramem materiałów wybuchowych.  Projekt posłano do lamusa, gdy okazało się, że do zasilenia jednego takiego działa potrzebne by było zasilenie wystarczające do zaopatrzenia w energię duże miasto. Innym ciekawym  projektem działa było Windkanone. Strzelało one specjalnymi pociskami wypełnionymi mieszanką pyłową, która po wystrzeleniu ulegała samozapłonowi, tworząc wir wiatrowy. Oczekiwano, że ów wir mógłby wessać i zniszczyć nadlatujące samoloty.  W przeciwieństwie do dwóch wyżej opisanych dział, Windkaone zostało użyte w walce podczas obrony Elby, jednak nie było w stanie uszkodzić żadnego samolotu Aliantów, nie mówiąc już o jego strąceniu.

4. Nietoperze zapalające
Nie tylko Rosjanie eksperymentowali z wykorzystaniem zwierząt jako broni. Amerykanie pracowali nad bronią masowego rażenia, służącą do niszczenia japońskich miast. Rdzeniem nowej broni stały się nietoperze, do których przyczepiono 17- lub 18-gramowe bomby z zapalnikiem czasowym . Do tego celu zamierzano wykorzystać bardzo liczną populację miniaturowego meksykańskiego nietoperza ognistego. Bombowce miały dokonać nocnych nalotów, zrzucając otwierające się w powietrzu zasobniki. Zdezorientowane zwierzęta szukałyby schronienia w zakamarkach japońskich domów, wykonanych głównie z podatnego na ogień  drewna i papieru. Wyliczono nawet, że gdyby wysłano 10 bombowców B-24 ze stoma zasobnikami każdy, wywołałoby to  około miliona pożarów na obszarze 60 kilometrów kwadratowych.  Pierwsze testy wypadły obiecująco. Nietoperze zapalające  okazały się bardziej skuteczniejsze od standardowych bomb zapalających stosowanych w tamtych czasach. Projekt jednak zamknięty, gdyż okazało się, że pierwsze "naloty" będą możliwe dopiero w drugiej połowie 1945 roku. 




3. Czołg, który latał 
Jak szybko zapewnić wsparcie czołgów, lekkim oddziałom powietrznodesantowym ?  To pytanie spędzało sen z oczu Rosjanom, którzy niezwykle mocno rozbudowali ten rodzaj sił zbrojnych.  W pierwszych latach wojny, samoloty transportowe mogły co najwyżej udźwignąć działo niewielkich rozmiarów.  Więc postanowiono stworzyć czołgoszybowiec A-40 KT.  Do lekkiego czołgu T-60 doczepiono skrzydła i zamontowano stery. Manewrowanie odbywało się za pomocą ruchów wieży. Tuż przed lądowaniem pilot, by uniknąć przewrócenia na bok, włączał gąsienice na maksymalne obroty. Zaraz  po wylądowaniu odrzucał ogon, skrzydła i czołg już mógł ruszać do boju.  W 1942 roku dokonano nawet prób, które wypadły obiecująco. Projekt jednak ostatecznie porzucono, choć z zupełnie innych powodów. Rosjanie nie mieli odpowiednich maszyn by holować takie szybowce dłużej nić przez kilkanaście minut, bez  obawy przegrzania się silnika. Tak więc do końca wojny radzieccy spadochroniarze mogli liczyć tylko na siebie.


2. Lodowy lotniskowiec 
Zastanawialiście się kiedyś co można stworzyć z góry lodowej?  Mający  w swej flocie zbyt mało lotniskowców, Brytyjczycy postanowili wykorzystać kawał lodu do stworzenia super lotniskowca MMS Habbakuk. Miał to być holowany przez okręty pokład startowy. Później pomysł przekształcono - zamierzano stworzyć pełnowymiarowy statek z płyt pykretu, tzn. zadziwiająco twardej i trudnotopliwej mieszanki składającej się z 86% lodu i 14% miazgi drzewnej, o grubości ok. 12 metrów i dodatkowo otoczony specjalną izolacją. Zakładano, że lotniskowiec osiągnie wyporność 2 mln ton, czyli 20 razy więcej niż największy na utrzymaniu Stanów Zjednoczonych- USS Gerald R. Ford. Załogę tego dziwoląga obliczono na 3500 ludzi. Jego zasięg wynosiłby ok. 7000 kilometrów, przy spalaniu 120 ton paliwa na dzień. 600-metrowy Habbakuk mógł unieść ok 300 maszyn, pod warunkiem, że będzie działał w odpowiednio chłodnym klimacie np. na północnym Atlantyku.  Przeprowadzano nawet kilka prób na mniejszych jednostkach, ale projekt ostatecznie odrzucono z przyczyny licznych problemów, których nie umiano rozwiązać np. problem z odprowadzeniem ogromnej ilości ciepła emitowanego przez masywne silniki.  


1.  Niemiecki bombowiec kosmiczny
Pod względem rozmachu i wyobraźni włożonych w projekty maszyn bojowych, żadne z państw nie mogło konkurować z niemieckimi naukowcami. O ich projektach powstała nie jednak książka i nie jeden film.  Niektóre rodzą zdziwienie i szokują nawet w naszych czasach. Ale najciekawszym "wynalazkiem" był Sibervogel(niem. Srebrny Ptak), znany także jako Amerika Bomber. Projekt ten wyprzedził swoją epokę o dziesiątki lat. Miał być międzykontynentalnym bombowcem rakietowym.  Parametry, które miał osiągać, powodują zdziwienie na twarzy najlepszych naukowców naszych czasów, nie myśląc już o czasach II wojny światowej. Wedle założeń wynalazców Srebrny Ptak miał osiągać prędkość 10 razy większą niż prędkość dźwięku i wznosić się na wysokość mniej więcej 15 kilometrów. Po dodarciu nad terytorium USA Sibervogel miał zrzucić jednorazowo cztery tony bomb i wrócić lotem ślizgowym do bazy. A wszystko to w czasie 3 godzin . Ograniczona ówcześnie technologia nie pozwalała na stworzenie takiej maszyny. Więc Srebrny Ptak został tylko formie projektu i drewnianej makiety, służącej to testów w tunelu aerodynamicznym.

sobota, 25 stycznia 2014

Marsz Śmierci z Auschwitz do Wodzisławia Śląskiego...


17 stycznia 1945 roku, niedługo przed wkroczeniem Armii Czerwonej, Niemcy ewakuowali obóz Auschwitz. W środku bardzo mroźnej zimy 56 000 więźniów przemierzyło 63 km do Wodzisławia Śląskiego, gdzie zostali zapakowani do wagonów towarowych i przewiezieni przez Czechy i Morawy do obozów Mauthausen i Buchenwaldu. Szacuje się że podczas marszu w wyniku zimna, głodu i egzekucji zginęło ok. 15 tysięcy ludzi. 
Trasa marszu 
21 grudnia 1944 r. gauleiter Górnego Śląska Fritz Bracht wydał rozkazy w sprawie ewakuacji jeńców, cywilów, robotników przymusowych i więźniów. Postanowiono, że w przypadku bezpośredniego zagrożenia przez Armię Czerwoną, ewakuowani powinni zostać przede wszystkim jeńcy i więźniowie. Akcja wyprowadzenia więźniów z Auschwitz otrzymała kryptonim "Karla".

Ewakuowani mieli być przede wszystkim więźniowie zdrowi i silni, którzy podołaliby trudom wielokilometrowego marszu. Jednak w kolumnie znajdowało się wiele osób chorych i skatowanych, również dzieci i matki w ciąży. Więźniowie obawiali się, że jeśli zostaną w obozie to zginą. W całym kompleksie Auschwitz hitlerowcy pozostawili ok 7 tys. skatowanych więźniów, których 27 stycznia 1945 roku oswobodzili żołnierze z 100. Lwowskiej Dywizji Piechoty Armii Czerwonej.

Na silnym mrozie przekraczającym czasami minus 20 stopni, ubrani jedynie w obozowe pasiaki i nocujący pod gołym niebem więźniowie musieli przejść dziennie około 20-30 km. Każde zatrzymanie lub odejście od kolumny kończyło się zawsze tak samo czyli rozstrzelaniem. Mimo to próby ucieczki i udzielania pomocy słabszym były bardzo częste. 

Świadkowie, którzy widzieli kolumny, opowiadali po wojnie o koszmarnych scenach. W 1978 roku mieszkanka Jastrzębia Zdroju Maria Śleziona wspominała, jak przed jej domem szła kolumna więźniów. Wśród nich była młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, która nie miała już sił iść dalej.SS-man strzelił jej w twarz z pistoletu i drugi raz w brzuch.

Mieszkańcy miejscowości, przez które maszerowała kolumna często pomagali więźniom. Uciekinierów ukrywano w swoich domach nawet po kilka tygodni, aż do wyzwolenia.

Żydówka Helena Berman w styczniu 1946 roku w liście do rodziny, która jej pomogła napisała następująco:

"Mogłabym pisać w nieskończoność o tych chwilach pełnych poświęcenia i trwogi o nas i los moich wybawców, ale muszę streścić się do krótkiego: cześć i błogosławieństwo Boże naszym wybawcom, wielkim polskim sercom, gorącym polskim patriotom"

Na stacje kolejową w Wodzisławia Śląskiego kolumna doszła pomiędzy 19 a 23 stycznia. Więźniów od razu załadowano do wagonów węglowych i w wysokim mrozie i ucisku wysłano ich w głąb Rzeszy. 
Tablica na Piaskowej Górze w Wodzisławiu Śląskim
Na terenie województwa śląskiego w ponad 20 miejscowościach znajdują się miejsca pamięci marszu śmierci. Ponad 800 ofiar zamordowano w Rybniku.

Źródło; dzieje.pl

niedziela, 15 grudnia 2013

Polak Węgier dwa bratanki, czyli dlaczego w 1939 roku Węgrzy odmówili Hitlerowi ataku na Polskę...

Prędzej wysadzę nasze linie kolejowe, niż wezmę udział w inwazji na Polskę. Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce - Tak pisał 24 lipca 1939 roku, w depeszy do Hitlera, premier Węgier Pál Teleki. Odmowa współpracy rozwścieczyła niemieckiego dyktatora. Węgrzy pomagali polskim uchodźcom; a w czasie powstania węgierskie jednostki stacjonujące w Warszawie wspierały AK. Podjęto też rozmowy o przejściu 20 tys. Węgrów na stronę powstańców. Dlaczego właściwie Węgrzy nie chcieli uderzyć na Polskę??Kiedy rozpoczęła się polsko-węgierska przyjaźń? Jak wyglądały stosunki polsko-węgierska na długo przed rozpoczęciem II wojny światowej.



By odpowiedzieć na powyższe pytania musimy cofnąć się do średniowiecza, a dokładnie do XI i XII wieku. To właśnie w tych stuleciach nasze narody zbliżyły się do siebie; a wszystko za sprawą koalicji antyniemieckiej  mającej na celu przeciwstawienie się ekspansji Cesarstwa Niemieckiego. Stosunki między Polakami a Węgrami zacieśniły się w XIV wieku. Doszło wtedy do zawarcia unii personalnej, w wyniku której w 1370 królem Polski został dotychczasowy władca Węgier - Ludwik I. Panował w obu królestwach do swojej śmierci (1382). W Polsce tron po nim objęła młodsza z jego córek Jadwiga. Ponad pół wieku później, w 1440 oba państwa ponownie połączyła osoba wspólnego króla. Został nim Władysław III Warneńczyk, syn Władysława Jagiełły. Druga unia polsko-węgierska przetrwała zaledwie cztery lata i zakończyła ją klęska z Turkami pod Warną (1444) oraz śmierć króla Władysława poniesiona w tejże bitwie. W relacjach zdarzały się też napięcia, głównie chodziło o rywalizację o Ruś Halicką.


W 1526 roku w bitwie pod Mohaczem, wojska węgierskie zostały rozbite przez armię turecką. W czasie bitwy śmierć poniosło ok. 18 tys. rycerzy węgierskich i 3000 polskich. W wyniku tak miażdżącej klęski na Węgrzech nastąpiła woja domowa, w wyniku której Księstwo Węgier rozpadło się na trzy części.
W tym okresie do Polski wyemigrowało wielu Węgrów. W Tarnowie schronił się między innymi król Węgier Jan Zápolya, który zabiegał o poparcie polskich magnatów w odzyskaniu tronu. Kraków stał się dla Węgrów ważnym centrum kultury. W XVI wieku wydano w nim blisko 160 książek w języku węgierskim.


Za czasów panowania Batorego na polskim tronie, nastąpił ożywiony rozwój wzajemnych kontaktów między Węgrami a Polską. Batory zreorganizował wojsko koronne korzystając z wzorów węgierskich (utworzono piechotę wybraniecką wyposażoną w rusznice i toporki do budowy mostów i umocnień polowych). Korzystał także z bardzo przydatnej w zdobywaniu twierdz formacji piechoty węgierskiej.
Willam Baur: Węgrzy i Polacy (XVII w.) w Muzeum Czartoryskich w Krakowie

17 lat po powstaniu listopadowym, odzyskać suwerenność próbowali Węgrzy. W 1848 roku na Węgrzech wybuchło powstanie; inicjatywa ta spotkała się z poparciem polskich władz na emigracji. W walkach o wolność wziął udział 3-tysięczny legion polski pod dowództwem gen. Józefa Wysockiego. Naczelnym wodzem rewolucji węgierskiej został Józef Bem, obecnie jest wielkim bohaterem narodowym tego kraju. 


Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, Węgry były jedynym krajem w regionie, który zaoferował nam pomoc militarną w wysokości 30 tys. kawalerzystów. Siły te nie zasiliły jednak obrony kraju ze względu na brak zgody rządów Czechosłowacji i Rumunii na przejazd oddziałów węgierskich przez terytoria tych krajów. Czesi nie chcieli nawet przepuścić transportów broni dla polskiego wojska, które Węgrzy postanowili przekazać wojsku polskiemu do walki z komunistami. Ostatecznie dzięki zgodzie Rumunii, Węgry dostarczyły do Polski własnym taborem kolejowym broń i amunicję.


W sumie dostarczono w krytycznym momencie wojny na własny koszt : 48 mln naboi karabinowych do Mausera, 13 mln naboi do Mannlichera, amunicję artyleryjską, 30 tysięcy karabinów Mauser i kilka milionów części zapasowych, 440 kuchni polowych, 80 pieców polowych. 12 sierpnia 1920 do Skierniewic dotarł transport m.in. 22 mln naboi do Mausera. 


Emocjonalny związek między narodami nie został rozbity nawet podczas II wojny światowej, gdy Węgry stanęły po stronie III Rzeszy; wręcz przeciwnie. Już w kwietniu 1939 roku szef węgierskiej dyplomacji Istvan Csaky w liście do posła Villaniego pisał, że w czasie ewentualnej wojny przeciw Polsce Węgry nie mogą w niej wziąć udziału. 


„Nie jesteśmy skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji prze­ciw Polsce. Przez «pośrednio» rozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie, które prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo, pojazdami mechanicznymi czy koleją przez węgierskie terytorium dla napaś­ci przeciw Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę katego­rycznie, że na oręż odpowiemy orężem.”


Csaky podkreślił również fakt, że sympatia wobec Polaków jest na Węgrzech tak duża, że jakikolwiek, pośrednie bądź bezpośrednie, wystąpienie Węgier przeciw Polsce mogłoby doprowadzić do niepokojów społecznych w jego kraju.
„Jeślibyśmy zaś pozwolili Niemcom – czy to bez żadnego sprzeciwu, czy po ewentualnym proteście – na to, aby z naszego terytorium walczyli przeciw Polsce, wybuchłaby tu rewolucja i nastąpiłby taki wstrząs moralny, że stracilibyśmy wiarę w siebie”.
Premier Węgier Pál Teleki stanowczo odmówił Adolfowi Hitlerowi możliwość dokonania inwazji na Polskę z terytorium Węgier. W depeszy premiera Pala Telekiego do Adolfa Hitlera z 24 lipca 1939, czytamy iż Węgry „nie mogą przedsięwziąć żadnej akcji militarnej przeciw Polsce ze względów moralnych”. List ten wywołał wściekłość kanclerza Trzeciej Rzeszy. Premier Węgier w porozumieniu z regentem Miklosem Horthym nakazał zaminowanie tuneli na trasie linii kolejowej i ich wysadzenie w powietrze w przypadku próby sforsowania siłą przez Niemców.


Po ataku Niemców na Polskę, na Węgrzech schronienie znalazło tysiące uchodźców; otwarto również szkoły dla polskich dzieci. Do maja 1940 roku z Węgier do Francji ewakuowano ok 35 tys. osób; co miało istotny udział w tworzeniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. 
Uchodźcy polscy w czasie II wojny światowej na Węgrzech upamiętnieni w Leányfalu.
W czasie powstania warszawskiego węgierskie wojska stacjonujące w Warszawie otrzymały zakaz walki po stronie polskiej, ponieważ występowało duże prawdopodobieństwo, iż Węgrzy przejdą na stronę powstańców. Niemcy jednak mieli dobre przeczucie; już 15 sierpnia 1944 roku odbyły się tajne pertraktacje pomiędzy dowództwem II węgierskiego korpusu rezerwowego gen. Beli Lengyela, a szefem mokotowskiego Biura Informacji i Propagandy płk. Janem Stępniem „Szymonem”. Węgrzy zaoferowali przejście ok. 20 tys. wojsk węgierskich znajdujących się na terenie okupowanej Polski na polską stronę oraz militarne wsparcie Armii Krajowej w akcji Burza. Według planu przedstawionego przez Węgrów przedstawiciel KG AK miał polecieć samolotem do Budapesztu w przebraniu węgierskiego oficera aby na ten temat rozmawiać bezpośrednio z Horthym, który chciał wykorzystać kontakty Polaków do przejścia na stronę aliantów. Podczas kolejnego spotkania między gen. Lengyelem i gen. Szabo płk. Stępień oświadczył, że AK nie może udzielić żadnych gwarancji co do powodzenia rozmów z aliantami, ponieważ równie trudna jest sytuacja Polaków. Wobec tego dowództwo węgierskie zaoferowało transport przedstawiciela AK własnym samolotem do Londynu w celu przeprowadzenia trójstronnych rozmów na ten temat z przedstawicielami aliantów. O rokowaniach dowiedział się niemiecki wywiad, który odwołał węgierskie dywizje z frontu nad Wisłą. Mimo to zanotowano jednak kilka przypadków walki Węgrów po polskiej stronie podczas powstania.
Grób w Raszynie Józefa Vonyika oraz 6 węgierskich żołnierzy, którzy polegli w powstaniu warszawskim po stronie polskiej
Źródło : pl.wikipedia.org

sobota, 16 listopada 2013

Niedźwiedź Wojtek - żołnierz 2 Korpusu Polskiego i bohater bitwy pod Monte Cassino...

Wojtek w 1942 roku został  adoptowany przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim powodzonym przez gen. Andersa. Razem z nimi jadł, spał, pił i walczył. Po wojnie trafił do zoo w Edynburgu. 

W 1942 roku Polscy żołnierzy w drodze z Pahlevi w Iranie do Palestyny, kupili od przypadkowo napotkanego arabskiego chłopca malutkiego niedźwiadka brunatnego. Miś nie umiał jeszcze jeść, żołnierze karmili go rozcieńczonym skondensowanym mlekiem z butelki po wódce. Smoczek zrobili z skręconej szmatki. Wojtek został wciągnięty na stan ewidencyjny 22. Kompani Zaopatrywania Artyleryjskiego.  Przeszedł z tą jednostką cały szlak bojowy : od Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt, Włochy (gdzie brał udział w  Bitwie pod Monte Casino) aż do Wielkiej Brytanii.

Żołnierze 22 Kompanii opiekowali się niedźwiadkiem bardzo troskliwie. Jego przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Wojtek zawsze jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w jednym namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnie w dużej, drewnianej skrzyni, lecz nie przepadał za nią i często w nocy przychodził do namiotu, w którym spali polscy żołnierze. Miś był bardzo łagodny i miał pełne zaufanie do ludzi.
Wojtek lubił zapasy...


Wojtek bardzo lubił jadę ciężarówkami w szoferce, a rzadziej na pace, czym budził niemałą sensację na drodze. Uwielbiał również zapasy z żołnierzami, które kończyły się zawsze tak samo- Wojtek leżał na pokonanym i lizał go po twarzy. Najbardziej znany epizod, z życia Wojtka opowiada o tym, jak to podczas działań pod Monte Cassino miś pomagał w noszeniu ciężkich skrzyń z amunicją artyleryjską i nigdy nie zdarzyło mu się żadnej upuścić. Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach.
Symbol 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii 
Po zakończeniu wojny 22 Kompania została przetransportowana do Glasgow w Szkocji, a z nią Wojtek. Kompania stacjonowała w Winfield Park. W niedługim czasie miś stał się ulubieńcem całego obozu i okolicznej ludności. Stał się tematem licznych publikacji prasowych. Po demobilizacji jednostki, niedźwiedź w 1947 roku trafił do zoo w Edynburgu. W ogrodzie zoologicznym , Wojtka często odwiedzali towarzysze z 22 Kompanii - już w cywilu.


Wojtek padł 2 grudnia 1963 roku, w wieku 22 lat. O  jego śmierci poinformowały media w Wielkiej Brytanii . Kilka dni później został pochowany. W dojrzałym wieku ważył 250 kg i miał 180 cm wzrostu.
Wojciech Narębski ostatni żyjący żołnierz 22 Kompanii, obok pomnika niedźwiedzia Wojtka 

niedziela, 13 października 2013

Jak Polacy przechwycili V2



V2 - z niem. Vergeltungswaffe 2 czyli broń odwetowa 2.  Był to pierwszy w historii, udany konstrukcyjnie, rakietowy pocisk balistyczny. Został skonstruowany przez zespół niemieckich naukowców, pod przewodnictwem Wernhera von Brauna. Inna nazwa V2 z jaką możemy się spotkać to A4. Pocisk V2 jako pierwszy przekroczył linię Kármána ( wysokość 100 km), wchodząc w przestrzeń kosmiczną.  Prace nad tą nową bronią rozpoczęto już w połowie lat trzydziestych. Na badania przeznaczano ogromne środki, a nadzór spoczywał w rękach kierownictwa Wojsk Lądowych Wermachtu.  Na początku prace wykonywane były w doświadczalnym ośrodku rakietowym w pobliżu wioski Kumersdorf, na południe od Berlina. Ze względu na wagę przywiązywaną do prac nad nową bronią przez kierownictwo III Rzeszy jak i samego Adolfa Hitlera oraz z powodu niewystarczających możliwości ośrodka w Kumersdorfie, w 1937 wybudowano nowy ośrodek badawczy na wyspie Uznam w pobliżu wioski Peenemünde. W tym samym roku prace nad V2 zostały przeniesione do nowego ośrodka.


Do 1943 roku alianci nie zdawali sobie sprawy z wagi prac prowadzonych przez Niemców w ramach V2. Nie mieli też pojęcia o roli ośrodka w Peenemunde. Ważnych informacji dotyczących samego ośrodka jak i badań, nad którymi tam pracowano dostarczył wywiad AK w lutym 1943 roku. Informacje przesłane przez polaków, przyczyniły się do zbombardowania niemieckiego ośrodka przez brytyjskie lotnictwo, w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku. Aliancki nalot dał Niemcom dużo do myślenia. Postanowili przenieść badania do małopolski, a dokładnie na położony między Mielcem a Dębicą  poligon wojskowy SS "Heidelager". W tym miejscu, na terenie wysiedlonej wsi Blizny, utworzono ściśle strzeżoną strefę. We wrześniu  1943 roku, nowy poligon wizytował sam dowódca SS Heinrich Himmler.
  Do Blizny zaczęły przybywać transporty z różnych stron Rzeszy, z bardzo tajemniczymi ładunkami. Potem rozpoczęły się testy V2. Całą sprawą od razu zainteresowali się polscy partyzanci . Żołnierze z AK Okręgu Dębica, zdobyli masę informacji i liczne części z rozbitych rakiet. Części trafiały do laboratoriów AK, w ich  badaniach   brali udział miedzy innymi :  prof. Janusz Groszkowski, prof. Marceli Struszyński i inż. Antoni Kocjan. Dane które były przekazywane na Zachód uzyskiwały uznanie Brytyjczyków. Niektóre części trafiały nawet na biurko samego Churchilla. Polacy szybko doszli do wniosku, że nie uda im się szybko zrekonstruować rakiety, jeżeli nie będą mieli dostępu do nieuszkodzonej V2. Dlatego dowódca AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski wyraził zgodę na specjalną akcję Kedywu, której celem miało zostać pozyskanie pocisku.


Odpalenie rakiety V2 w ośrodku badawczym w Peenemünde. Zdjęcie wykonano 4 sekundy po starcie rakiety, w dniu 21 czerwca 1943 roku

Pierwszy plan zakładał bezpośredni atak na placówkę. Jednak został odrzucony z powodu zbyt dużych sił niemieckich, stacjonujących na tym obszarze. ( Po akcji ludność cywilną, na pewno spotkały by represje)
Ostatecznie przyjęto plan, w którym celem ataku stał by się pociąg przewożący V2. Według informacji wywiadowczych, transport rakiet z Rzeszy do Generalnego Gubernatorstwa odbywał się pociągami Kraków- Brzesko- Tarnów- Dębica do stacji Kochanówka, a dalej specjalnie zbudowaną linią, na poligon. Atak miano przeprowadzić  na odcinku  linii Brzesko-Tarnów. Zadanie to miał wykonać odział warszawskiego Kedywu w sile jednej kompanii. Uderzenie mało nastąpić, po zatrzymaniu pociągu czerwonymi światłami. Zlikwidowawszy ochronę transportu, zamierzano przeciągnąć pociąg na najbliższą stację. A tam przy pomocy dźwigu przeładować pocisk z pociągu na samochód ciężarowy. Potem miał zostać ukryty gdzieś na Podkarpaciu, gdzie mieli się nim zająć konspiracyjni naukowcy.

Dużym problemem logistycznym był załadunek i transport V2. Dowództwo Kedywu nakazało przygotowanie samochodu, mogącego uwieźć pocisk rakietowy o długości 15 metrów i ważący ok. 4 ton. Pace przy pojazdach zabrały najwięcej czasu, kiedy je skończono przyszła decyzja o opóźnieniu akcji o kilka tygodni. Powodem opóźnienia było zaangażowanie oddziałów Kedywu w uderzenia na mosty kolejowe, na linii Kraków-Lwów. Ta akcja miała pierwszeństwo, ze względu na lądowanie aliantów we Francji. Akcja ta mała utrudnić przerzut oddziałów Wermachtu, z frontu wschodniego. Pomimo tych wszystkich opóźnień, gdy było już wszystko dopięte na ostatni guzik, w rejonie Sarnak nad Bugiem spadł pocisk V2 i nie eksplodował.  Żołnierze AK szybko ukryli cenną zdobycz tak, iż Niemcy nie mogli jej znaleźć. Długo przygotowywana akcja została odwołana.

Po przebadaniu  przez naukowców z AK, zdobyta rakieta została  rozmontowana i wysłana drogą lotniczą do Londynu. 

 25 lipca 1944 roku o godzinie 19:28 z lotniska Campo Casale we Włoszech wystartowała Dakota z 267 Dywizjonu RAF'u a wylądowała, 23 minuty po północy na lądowisku "Motyl"  pomiędzy wsiami: Wał-Ruda, Zabawa i Jadowniki Mokre koło Tarnowa. W czasie tej akcji, która nosiła kryptonim "Most III" przerzucono do Polski między innymi : Kazimierza Bilskiego, Jana Nowaka, Leszeka Starzyńskiego,  i Bogusława Ryszarda Wolniaka.
Dakota należąca do 267 Dywizjonu RAF

Wraz z częściami V2 do Włoch przerzucono : Jerzego Chmielewskiego, Józefa Retingera, Tomasza Arciszewskiego, Tadeusza Chciuka  oraz Czesława Micińskiego.

Start samolotu nie odbył się bez problemów. Podmokły grunt sprawił, że samolot się zakopał. Dwie próby ruszenia maszyny zakończyły się niepowodzeniem. W zaistniałej sytuacji rozważano zniszczenie samolotu. Spróbowano jeszcze raz. Samolot opróżniono z bagażu i podłożono deski pod koła, po ponownym załadunku, Dakota wzbiła się powietrze. We Włoszech samolot wylądował o 5:43 nad ranem. Akcja razem z pobytem na ziemi w Polsce trwała 10 godzin i 15  min i było w nią zaangażowane ponad 400 osób.

Pomnik z okazji 60-lecia akcji III most